1.3.10

Tytułem obowiązku

Zanim przejdę do omawiania (czytaj: bezlitosnego miażdżenia) poczynań minister Radziszewskiej, co jest proste i całkiem przyjemne (choć nie tak przyjemne, jak szalona myśl o tym, ze mogłaby ona w polskiej rzeczywistości faktycznie stracić stanowisko), oddam się krytycznym obowiązkom.

Zacznijmy od rzeczy na strychu pamięci najświeższych, czyli prosto z brzegu: ot, życie zawodowe nudą nieco wieje, sięgam zatem do kontrowersji wokół biografii Ryszarda Kapuścińskiego - i proszę, czai się tu skok ciśnienia. Zupełnie inny, dodajmy, niż szeroko omawiane kwestie tego, czy polska szkoła reportażu padła, czy nie, i co wolno reporterowi. To zostawmy tęższym głowom.

Zajrzyjmy jednak na blog Wojciecha Orlińskiego, który pisze o "cichym heroizmie" wdowy po reporterze, przyrównując go do "cichego heroizmu" żony Francisa Forda, Eleanor Coppoli. Wygląda na to, że zjawisko to, budzące takie przemieszane ze współczującym podziwem zrozumienie WO, polega na milczącym (przynajmniej publicznie) znoszeniu niewierności męża.

I tu nie sposób nie zadać pytania - abstrahując od dyskutowania kwestii wierności (co nie znaczy, że i tej kwestii się w bliżej nieokreślonej przyszłości nie przyjrzymy, gdyż przyjrzymy się na pewno): jak to się dziwnie składa, że jak żyję nie napotkałam nigdzie dyskretnych, eufemistycznych, wyrażanych cichym, pełnym współczucia i zrozumienia głosem napomknień o "cichym heroizmie" męża jakiejkolwiek pisarki/reporterki/dziennikarki... Oho, czyżbyśmy natrafili na kobiecą specjalność?

Zdumiewa mnie ta uwaga Orlińskiego - może dlatego, że po kim jak po kim, ale po nim nie spodziewałam się komentarzy tak jawnie stereotypowych, mało przemyślanych. Z drugiej strony - cóż mogłoby lepiej zilustrować kondycję gruszek marynowanych latami w polskim patriarchalnym occie?

Jak mówi znany szlagier, "męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać". Zapewne z "cichym heroizmem". O męskiej wierności, rzecz jasna, nikt przy zdrowych zmysłach nie wspomni. Pocieszające, choć gorzkie to pocieszenie, jest tylko to, że kobiety najwyraźniej trzeba do porządku przywoływać. Może więc nie wszystko stracone, może nie są wcale takie grzeczne.

I może nawet zechcą o tym kiedyś głośno powiedzieć? Może nawet powstanie szlagier?

Bo tak naprawdę tu tkwi większy problem: same kobiety grają w tę grę. Nie mogę się doczekać dnia, w którym na monitorze ukaże się napis "game over".

Obiecuję otworzyć wówczas butelkę najlepszego szampana.

Póki zaś to nie nastąpi, będę tu "wiernie szczekać", jak śpiewały niegdyś Fałszujące Żony, wytykać i wyszydzać, jak prawdziwa suka ogrodnika, co to sama się w heteromatrix nie bawi i innym radość zepsuje.

Amen.